Emocje w biznesie
Rozmowa z Ewą Czertak
Rozmowa z Marcinem Wyrostkiem, akordeonistą, zwycięzcą drugiej edycji programu „Mam talent”.
To może i dziwny instrument, ale coraz bardziej doceniany. Właśnie wróciłem z Paryża, gdzie w polskiej ambasadzie graliśmy koncert promujący Łódź w ramach przyszłego EXPO. Do reprezentacji naszego kraju zaprosiło mnie Ministerstwo Rozwoju. A zatem osoby decydujące o wizerunku Polski chcą, aby promował go właśnie akordeon. To dowód, że ten instrument jest traktowany, jak coś, czym możemy się pochwalić.
Nie przeczę. Realizuję swoje pomysły, projekty, które mam w głowie od lat. I to jest moja wizja akordeonu, z którym wyszedłem poza wąską ścieżkę akademicką udając się w różnych kierunkach. W tej muzyce jest dużo improwizacji, folku, jazzu, projekty realizowane z różnymi artystami, orkiestrami symfonicznymi. Eksperymentuję na różnych płaszczyznach. Na pewno nie jest to muzyka biesiadna.
Tak, mój dziadek sprzedał nawet krowę, by kupić akordeon. Grał na nim mój tata. A kiedy ja się urodziłem i miałem dwa dni, spojrzał na moje ręce i stwierdził, że też będę akordeonistą. I tak się stało. Postanowiłem kształcić się w tym kierunku. Wyjechałem z rodzinnej Jeleniej Góry do Katowic na studia w Akademii Muzycznej i idę z akordeonem przez życie.
Do tego momentu nie miałem świadomości, jakie znaczenie ma popularność. Wcześniej uczestniczyłem w wielu konkursach za granicą i w Polsce zajmując czołowe miejsca. Ale to nie wpływało spektakularnie na rozwój kariery. Miałem także finansowe trudności z kupnem nowego instrumentu. Wygrana w „Mam talent”, jako element całej układanki, domknęła to wszystko w całość. Pojawiły się propozycje, wszystko nabrało tempa. Spełniły się moje na muzykę, doświadczenie. Sądzę, że pięć lat wcześniej nie byłbym jeszcze gotowy, by ten sukces wykorzystać w tak odpowiedni sposób.
Nie i było to dla mnie wielkie muzyczne wydarzenie. Bobby McFerrin wybrał mnie spośród 40 artystów, którzy chcieli z nim wystąpić w Domu Muzyki i Tańca w Zabrzu. To genialny muzyk. Ne tylko wokalista, ale instrumentalista. Osoba, która potrafi czynić magię na scenie. Wszedłem też w projekty z innymi artystami, z Kayah, Marylą Rodowicz, Ryszardem Rynkowskim czy Adamem Sztabą. To krótkotrwałe przedsięwzięcia, które dają mi jednak ogromny bagaż doświadczeń i wiedzy. To kontakty z ludźmi, rozmowy na i poza sceną. Z każdego spotkania wyciągam lekcję muzyki dla siebie i inspirację do dalszej pracy z zespołem, która jest dla mnie priorytetem. Tworzę go z ludźmi, których mogę nazwać przyjaciółmi. Spędzamy ze sobą mnóstwo czasu, rozumiemy się, a to daje szansę na muzyczny rozwój i podejmowanie kolejnych wyzwań artystycznych.
Koncerty platynowe. Czy to forma podsumowania jakiegoś okresu muzycznego? To podsumowanie pracy nad płytą „For Alice”. Chcemy w ten sposób podziękować wszystkim, z którymi pracowaliśmy nad tą płytą. Chcemy też podziękować słuchaczom, którzy tę płytę kupili. Swoją drogą jest to też element spełnienia kolejnych moich marzeń. Jeszcze jako mody chłopak wyobrażałem sobie swój koncert w prestiżowym miejscu. Filharmonia Narodowa, a tym bardziej wyjątkowa w skali światowej sala NOSPR spełnia te marzenia. Jest to dla mnie naprawdę wielka satysfakcja, że jestem w takich miejscach i organizuję tak wyjątkowe wydarzenia.
Pracujemy już nad kolejną płytą i nad związaną z nią trasą koncertową. Premierę planujemy na jesień przyszłego roku. Jest też wiele innych wyzwań i planów. To kolejne moje artystyczne marzenia. Jednym z nich jest trasa po największych salach koncertowych stolic Europy i nie tylko, możliwość podzielenia się ze słuchaczami moim odczuwaniem muzyki. Nie chcę zapeszać, ale już w tym kierunku podejmujemy pewne działania. Za wcześnie jednak na szczegóły.
Oczywiście rodzinnie i oczywiście … z akordeonem. To już taka tradycja, że spotykamy się w najbliższym gronie i przez te trzy dni świąt kolędujemy, mamy nawet śpiewniki. Raz się zdarzyło, że nie zabrałem ze sobą akordeonu i było bardzo dziwnie, gdzieś nam ten duch świąt uciekł. Święta to dla mnie zawsze czas rodzinny i na rozmowy, na które zwykle czasu brakuje. I później, gdy zgodnie z naturą nagle brakuje niektórych osób, pozostają słowa niewypowiedziane lub nieusłyszane. Dlatego święta zawsze spędzam z rodziną.
Autor: Mariusz Szczygielski