Sto kroków w sukience
Droga do sukcesu składa się z wyzwań, przypadków, …
Kolejne krótkie zdanie rzucone w moją stronę. Bynajmniej, żeby sobie ktoś nie pomyślał, nie robimy objazdówki po czeskich dancingach. To woła operator, który sterując z brzegu wyciągiem, podsuwa drążek, zwany holką, na moją wysokość. Ja muszę tylko dopłynąć pod rozpiętą nad wodą linę wyciągu. Ręce już trochę palą, w końcu to trzeci dzień. Ale co tam, frajda jest niebywała. Macham jedną dłonią, że O.K., kolana niemal pod brodą, ręce wyprostowane, startujący ponownie wyciąg niemal samoistnie stawia mnie do pionu, adrenalina dalej działa, jeszcze raz, nawrót i na kickera. Tak, połknąłem wake’owego bakcyla.
Ostatnie kilka lat to niebywały wzrost popularności sportu, jakim jest wakeboard. Dzieje się tak na całym świecie, istny wysyp miejscówek zwanych wakepark lub cablepark. Dla wielu zapaleńców snowboardu wake jest świetną, letnią alternatywą, szczególnie, jeśli chodzi o tricki. Dla deskorolkarzy odskocznią od suchych basenów i twardych podłoży, (choć uderzenie w wodę też nieźle boli), a dla wielu innych znakomitą formą aktywnego spędzania czasu nad wodą. Ja osobiście zaliczam się zdecydowanie do tych „innych”. Zimowa jazda na parapecie nigdy nie wciągnęła mnie na tyle, aby porzucić starą miłość do nart. Dlaczego o tym wspominam? Umiejętności snowboardowe pozwalają opanować wakeboard dosłownie w trzy minuty, dla całej rzeszy innych, ogólnie średnio sprawnych fizycznie, w jakieś pięć.
Później już tylko progres. Porządnie zakręcony na punkcie wake’owego szaleństwa ruszam w kolejną trasę. Zaczynam ją w Bielsku–Białej – wprawdzie nie ma tutaj żadnego wyciągu na wodzie, ale jest za to siedziba Nobile. Część z Was zapewne wie, że to producent z ponad dwudziestoletnią historią w produkcji najwyższej klasy snowboardów, część z Was również wie, że ta firma produkuje także znakomite narty, które mieliście okazję z nami testować i się przy tym świetnie bawić. Jednak ta polska firma to także światowy producent sprzętu do kite’owego oraz wake’owego szaleństwa, pod tym względem bardziej znani globalnie niż w kraju. Wprawdzie na grafice się nie pływa, ale… brałbym wszystkie z kolekcji, choćby tylko po to, aby miały stać oparte o ścianę w mieszkaniu. Od kilku lat Nobile zgarnia za swoje produkty nagrody, także w dyscyplinach projektowych. Wychodzę z modelem Rubicon w dwóch długościach oraz pełnym asortymentem do pływania. W sumie jest tego trochę: pokrowiec na deski, torba na osprzęt i do tego jeszcze moje graty. Całe szczęście Mazda 6 wagon, jakby stworzona dla tych, co aktywnie spędzają weekendy, pochłania wszystko bezboleśnie.
Droga do Częstochowy niczym nowym nie zaskakuje, ot zwykłe spowolnienia w ruchu przeradzające się tu i ówdzie w gigantyczne korki. Upał. Szczerze powiedziawszy z góry przepraszam za ignorancję, ale nie wiedziałem, że za Jasną Górą jest coś jeszcze. A tu proszę, nie dość, że park to jeszcze trzy zbiorniki wodne o wiele obiecujących nazwach: Bałtyk, Pacyfik i Adriatyk. Zatrzymałem się nad tym ostatnim; tam właśnie, na dwóch brzegach, rozlokowane zostały słupy do wyciągu wake’owego.
Wake Park Częstochowa to miejsce założone przez Adama, jak się później okazuje miłośnika i szkoleniowca kite, który sam prowadzi szkołę pływania z latawcem w Wietnamie. No tak, wake daje również możliwość polatania, jeśli nie ma wiatru. Tarasowe zejście do pomostu startowego pozwala na obserwację ewolucji z różnych perspektyw. Na pierwszy rzut oka nic nadzwyczajnego, nieco większy staw z rozciągniętą nad nim linką. Kierownik wakeparku spokojnie udziela najważniejszych wskazówek dotyczących obiektu, punktów zawracania i gestykulacji niezbędnej do porozumiewania się z operatorem. Swoją drogą człowiek sterujący wyciągiem pełni ważną rolę, to on dobiera prędkość, koryguje nieodpowiedni nawrót i wyciąga z wody. Adam, jak na zapaleńca przystało, długo nie zastanawiał się nad wypróbowaniem nowości Nobile, które przywiozłem w bagażniku. Po chwili Rubicon z lekkością zaczął latać na wysokości okolicznych drzew. Wprawdzie długość wyciągu to niecałe 200 metrów, ale linka na wysokości 13,5 metra doskonale nadaje się do szlifowania tricków z krawędzi. Ogólnie świetna atmosfera i atrakcyjne walory okolicy pozwalają na oderwanie od rzeczywistości. Czas jednak biegnie nieubłaganie, pora ruszać w drogę powrotną.
Kolejny dzień wyprawy. Tym razem obieram kurs na Czeszki, jeden z najstarszych, jeśli można tak nazwać ponad czteroletni, wakepark na Śląsku. Położony jest nieco poza miastem w zrewitalizowanej i zagospodarowanej przez MOSIR byłej kopalni piasku. WakePark Czeszki stanowi znakomite uzupełnienie całego kompleksu Czechowice.
Mam wrażenie, że powstał jako odpowiedź na zapewnienie letniej aktywności dla okolicznej braci snowboardowo-skatowej. Zarówno elementy, jakie zgromadzone są na brzegu, a także układ i rozlokowanie przeszkód na wodzie świadczą o ich częstym użytkowaniu. Niemal 300 metrów kabla pozwala na zaliczenie dwóch elementów na jednym nawrocie, jednak ekipa operatorska musi w komunikacji z pływającym czasem wspomagać się megafonem i lornetką. Ze względu na większą głębokość niż na innych ośrodkach woda potrafi być całkiem rześka nawet przy długich upałach, więc nie od rzeczy jest stosowanie pianki, szczególnie, jeśli temperatura powietrza zatrzymuje słupek rtęci w okolicach 15 stopni. Umiejscowienie WakeParku Czeszki jest jego znakomitym atutem, bo pozwala na spędzenie rodzinnego dnia nad wodą, a wyskakując z pobliskiej plaży na kwadransowe sesje na desce, nie pozostawiamy reszcie rodziny możliwości wypowiedzenia słynnego „nudzi mi się”. Atrakcyjnie zlokalizowana miejscówka oraz wybornie luźny klimat z obsługą na czele są idealnym podłożem do organizacji świetnych imprez i zawodów, na które chętnie zapewne nie raz wpadniemy.
Jeśli w Goczałkowicach-Zdroju byliście ostatnio jakieś dziesięć lat temu, ba, wystarczy pięć, to uwaga możecie doznać szoku. Miejscowość, a szczególnie wybrzeże stawu zwanego Mały Maciek, zmieniło się ogromnie. Głównym motorem zmian jest właśnie WakePark Goczałkowice. Zorganizowany w nieco innym klimacie, nie tylko dla zajawkowiczów, ale dosłownie dla wszystkich. Oczywiście większość korzystających relaksuje się na leżakach rozstawionych niemal na całym brzegu stawu bądź na pomostach, podziwiając ewolucje wakeboarderów. Właścicielowi obiektu udało się stworzyć klimat wakacyjnej miejscówki w tym skromnym miejscu, a uroku dodają przejeżdżające dosłownie nad stawem pociągi.
Dla amatorów wake’a przygotowano dwa wyciągi o długości 200 metrów i przeszkody rozlokowano pod każdą z lin. Wprawdzie są one zawieszone nieco niżej niż na poprzednich lokalizacjach, ale efektowne wyskoki z krawędzi można szlifować. Co więcej, najmłodsi i nie tylko mogą korzystać z toru do skimmboardingu, czegoś, co nieco przypomina surfing na falach. Pełna infrastruktura łącznie z barem, kawiarnią, przebieralniami, sklepem sportowym, wypożyczalnią rowerków wodnych uzupełniona jest balią z jacuzzi nad brzegiem.
Nie sposób odwiedzić wszystkie miejsca na Śląsku, wybraliśmy więc tylko kilka, ale po to, aby pokazać, że tak naprawdę każdy i wszędzie ma możliwość przynajmniej spróbowania tego, czym jest wakeboard. Szalony rozwój tej dyscypliny i ogromna jej popularność powodują spory przyrost wakeparków w okolicy. Jeszcze niedawno można było powiedzieć, że jest ich pięć, ale dzisiaj w naszej okolicy funkcjonuje już chyba ponad dziesięć wyciągów. Przeważająca większość to systemy dwusłupowe, gdzie jedna osoba pływa od słupa do słupa. Jest to najprostszy i zarazem najbardziej popularny system 2.0.
Jedyny wyciąg pięciosłupowy w okolicy powstał w Wake Zone Stawiki w Sosnowcu. Sama jazda na takim wyciągu niewiele różni się od systemu 2.0., poza tym, że pływa się w kółko i może to czynić kilka osób naraz. Jest jeszcze jedna mała różnica, jeśli popełnisz błąd, to wracasz do brzegu wpław. Niestety biurokracja nieco przytrzymała termin oddania obiektu do użytku i w związku z tym jeszcze nie mieliśmy okazji do samodzielnego zapoznania się z sosnowieckim wakeparkiem. W każdym z odwiedzanych przez nas miejsc to ludzie tworzą doskonałą atmosferę, to oni pomagają stawiać pierwsze kroki i udzielają pierwszych wskazówek. Sport, jakikolwiek by nie był, daje ogromną przyjemność i satysfakcję, więc warto próbować i otwierać się na nowe doświadczenia.
Tekst: Łukasz Wiśniewski
Zdjęcia: Jagodadrive