MIŁOŚĆ, WYRACHOWANIE I ZBRODNIA
czyli polska prapremiera monumentalnego musicalu „Bulwar Zachodzącego Słońca”
Szekspirowski półświatek (prawdopodobnie) wciąż aktualny, czyli „Miarka za miarkę” i o ponadczasowości słów kilka.
Tekst: Julia Dykla
Zdjęcia: Joanna Gałuszka
Od niedawna na scenie Teatru Polskiego w Bielsku – Białej po raz kolejny gości Shakespeare. Tym razem tragiczna w swoim komizmie „Miarka za miarkę” w reżyserii Mikołaja Grabowskiego.
Co jest priorytetem sztuki? Według niektórych głównym wyznacznikiem wartości tekstu, filmu czy spektaklu jest ponadczasowość. Dla innych ważniejsza od szukania ukrytych sensów w scenariuszu jest chwila na złapanie oddechu, zostawienie na moment swoich codziennych problemów z boku. Pierwsza opcja brzmi pewnie bardziej profesjonalnie. Od najmłodszych lat powtarza się nam przecież jak mantrę, żeby wypatrywać między wierszami tych właśnie uniwersalnych motywów; żeby zobaczyć w bohaterze siebie, swoją sytuację. Ale! Ale już na samym początku wskazuje się, gdzie dokładnie powinniśmy wątków takich szukać i gdzie możemy (a właściwie musimy) je znaleźć. Dostrzeganie ponadczasowości jest nam często na siłę narzucane i jednocześnie od razu podane na tacy. Shakespeare? Przecież musi być aktualny!
… to z pewnością fakt ten wywróciłby do góry nogami wiele światopoglądów. Co jeśli przestalibyśmy jej szukać? Co jeśli wbrew wszystkiemu co myślimy i czego się uczymy, w opowieści nie zawsze chodzi o to, żeby odnaleźć ukrytą w niej uniwersalność? Czy Romeo i Julia, Makbet, Hamlet nie staliby się wtedy bardziej prawdziwi? Byliby po prostu sobą. Teraz ich emocje należą do każdego z nas po trochu. Wszyscy próbują odnaleźć w nich swoje „ja”. Ich postacie są jak dzbanki, które możemy wypełniać własnymi uczuciami i myślami. Tak naprawdę oni są tylko konturem, kształtem do pokolorowania. Albo lusterkiem. Lusterkiem, w którym kolejne pokolenia przeglądają się i wciąż na nowo próbują zobaczyć siebie.
…albo raczej wszystko jest ponadczasowością? “To, co było, jest tym, co będzie, a to, co się stało, jest tym, co znowu się stanie: więc nic zgoła nowego nie ma pod słońcem”.
Księga Koheleta, jeden z najbardziej ponadczasowych tekstów, jakie kiedykolwiek powstały, paradoksalnie mówi właśnie o tym. Zazwyczaj szukamy uniwersalności tylko tam, gdzie szukać jej wypada. A ona przecież kryje się we wszystkich zakamarkach wokół nas – w książce, o której nikt nigdy nie słyszał, w przydługiej telenoweli albo w trójkowym wypracowaniu przeciętnego licealisty.
Idąc ulicą Bohaterów Warszawy, zaczęłam czytać o „Miarce za miarkę”. Książę opuszcza tron i w stroju mnicha przygląda się poczynaniom nowego władcy. Zakonnica próbuje uratować brata skazanego na śmierć. Namiestnik zakochuje się w niej, nie ma w nim jednak czystych intencji. Przekraczając próg Teatru, miałam silne przeczucie, że będzie to najbardziej oderwana od rzeczywistości sztuka, jaką kiedykolwiek przyjdzie mi zobaczyć. Ale jak wiadomo, życie lubi zaskakiwać. Podczas gdy ja dumałam nad istnieniem ponadczasowości, po drugiej stronie drzwi czekał zdeklarowany wynzawca i obrońca szekspirowskiej uniwersalności, Mikołaj Grabowski.
“Shakespeare zazwyczaj używał stwierdzenia “bogowie”, rzadko mówił o Bogu chrześcijańskim. Tym razem natomiast rzecz dzieje się w kraju typowo katolickim. Kiedy dzisiaj czytamy ten dramat, mamy wrażenie, że akcja rozgrywa się w Polsce. W “Miarce za miarkę” widzimy, co dzieje się z osobami kochającymi władzę. Ludzkie życie nie polega przecież na tym, żeby postępować tylko i wyłącznie według norm i zasad. Życie to rzeczywistość, która jest nieprzewidywalna i z którą nieraz ciężko sobie poradzić. Co więcej, Shakespeare napisał ten dramat jako komedię! Sztuka ta jest równocześnie czymś tragicznym i pełnym ironii. Ukazana tu rzeczywistość nie podlega jednemu prawu, jednemu określeniu. Wszystko na tym świecie jest dwuznaczne, wszystko z wszystkim się zamienia i miesza. Śmierć bywa histerycznie śmieszna lub dojmująco tragiczna, w zależności, gdzie i jak została opisana. Meandry naszej moralności są straszne, a trzymanie się zasad w tym kręgu sztuki właściwie nie obowiązuje. Co więcej, w “Miarce…” tej moralności nie ma prawie w ogóle, mimo że wciąż widzimy nawiązania do Najwyższego. Tak naprawdę nigdy nie uczymy się z historii. Ludzkość wciąż popełnia te same błędy. Ale na miłość Boską, to dobrze proszę państwa! Gdybyśmy wszystko wiedzieli i mieli wszystko uporządkowane, wiecie jak byłoby nudno? Nie do wytrzymania. Błąd jest rzeczą wspaniałą, bo można próbować go naprawić!”
Wychodząc z Teatru zamiast “Miarki za miarkę” wzięłam do ręki telefon. Włączyłam wiadomości. A w nich? A w nich historie wydające się tak abstrakcyjne, że opowieść o zakonnicy ratującej brata okazuje się być przy nich całkowicie pospolita i konwencjonalna; artykuły, w których ciężko zorientować się, czy bohater aktualnie jest “mnichem” czy może “księciem”; rozmowy z ludźmi rzekomo dorosłymi, którzy wciąż starając się uprzykrzyć sobie nawzajem życie, dziecinnie powtarzają za Shakespearem: “Pośpiech za pośpiech i za karę kara. Głowa za głowę i za miarę miara”.
*wypowiedź Mikołaja Grabsowskiego podczas lunchu prasowego przed premierą spektaklu “Miarka za Miarkę”.