Pomysł na udany weekend
Jeszcze trochę, jeszcze trochę, jeszcze dwa kroki i …
Maciek, lat 9, chciał pójść do lasu, zbudować dom na drzewie, upolować jelenia i przetrwać. Zgodziłem się, ale postawiłem warunki. Zgłosił się jeszcze Kuba, starszy syn, czternastolatek. I tak przeżyliśmy pierwszy wspólny obóz surwiwalowy w Beskidach.
miała ograniczać się do wparcia i czuwania, by chłopakom nic się nie stało. Spakowaliśmy do plecaków wszystko co niezbędne do przetrwania: śpiwory, krzesiwo, konserwy, chleb, siekierę i nóż. Maciek zamiast paprykarza domagał się polowania na jelenia. Dopiero kiedy Kuba wyjaśniał, że to oznacza zadanie bólu, zrezygnował z dziczyzny. Jako obserwator nie musiałem budować szałasu i mogłem zabrać namiot i karimaty. Tak przygotowani wyruszyliśmy rankiem w rejon Węgierskiej Górki i Żabnicy.
W tych terenach spędziłem całe dzieciństwo, wiem, gdzie można rozbić się poza szlakiem, gdzie wypływają źródła i którędy do schroniska w razie załamania pogody. Po kilku godzinach weszliśmy na Prusów (1010 m n.p.m.) i zaczęliśmy szukać miejsca na obozowisko. Przez ponad trzydzieści lat jednak sporo się zmieniło. Na szczęście szybko udało się odnaleźć jedno ze wspomnianych źródeł.
Chłopcy zaczęli budować szałas. Maciek chwycił ostry nóż i zaraz trzeba było tamować krew z przeciętej dłoni. Nasz wyjazd mógł zakończyć się równie szybko, jak się rozpoczął. Ale okazało się, że obaj świetnie przygotowali się na ewentualność wypadku. Początkowo nie chcieli mojej pomocy. Maciek jest twardy. Mieli ze sobą plastry we wszystkich możliwych rozmiarach i bandaże. Studiowałem kiedyś desmurgię, dział chirurgii, którego domeną są opatrunki. Wyszła nam profesjonalna robota, ale zrobiło się późno i z budowy szałasu musieliśmy zrezygnować. Zamiast tego chłopacy rozpalili ogień i kombinowali, jak rozpalić na nim wodę. Teraz możemy odradzać puszkę po coli. Za to idealnie spisuje się ta po konserwie. Kuba wymyślił też prowizoryczny toster. Dwa cienkie kamienie zawinął w folię aluminiową i włożył do ognia. Pomiędzy wsunął chleb i całość docisnął dużym kamieniem z góry. Z tostami przy ognisku spędziliśmy noc. Potem leżąc, patrzyliśmy w niebo. Trafiliśmy na czas Perseidów- spadło mnóstwo gwiazd.
Rano spakowaliśmy obóz i ruszyliśmy w drogę. W schronisku na Hali Boraczej serwują pożywne śniadania. Potem przeszliśmy przez Halę Lipowską na Rysiankę, żeby przenocować. Ale wieczorem w chłopakach odezwały się nowe pokłady energii. „ Wracajmy do domu, jutro pojedziemy do Centrum Nauki „Kopernik” w Warszawie i koncert „The Wall” Rogera Watersa” – usłyszałem propozycję nie do odrzucenia. Byliśmy przy samochodzie tuz po zachodzie słońca. Jednego dnia przeszliśmy górskimi szlakami 12 km. Po drodze jeszcze kąpiel w Sole. W drodze do Warszawy następnego dnia nie rozmawialiśmy o niczym innym, a chłopcy już zapowiedzieli, że czekają na powtórkę. Nawet w górach, których urok właśnie odkryli.