Fabryka piękna jak modelka
Dobre zdjęcie zawsze obroni się samo. I nie …
Kiedy starsza o dwanaście lat kuzynka zostaje pediatrą, nie wie jeszcze, że też będzie lekarzem. Wcześniej jednak za wywrotowe wypowiedzi skreślą go z medycyny, a za zdjęcie na czołgu oskarżą za szpiegostwo. Historia stomatologa, który spełnił marzenia i zaraził pasją do leczenia synów.
to dyrektor liceum wybiera uczniom kierunki studiów. Ich marzenia i plany nie mają znaczenia. Henryk Śmigiel dostaje przydział na politechnikę. Dla dziewiętnastolatka z katowickiego Nikiszowca to horror. Po dwóch miesiącach chce zrezygnować. Ale rektor uczelni mówi wprost : „ Chcesz odejść, wylatujesz dyscyplinarnie!”. Normalnie takie wyjście oznacza wilczy bilet na wszystkie kierunki . Ale do Henryka uśmiecha się szczęście. I to po trzykroć. Nie dostaje wilczego biletu, do tego zauważa, że na świadectwie nie ma standardowego stempla we wskazanym kierunkiem, a w przerwie w nauce nie zgłasza się po niego wojsko.
Henryk od urodzenia mieszka w Nikiszowcu. Kiedy chodzi do liceum, w tutejszych piekarniach rodziny jeszcze wspólnie wypiekają chleb, a mieszkańcy spotykają się na rynku, siadają przy kawie albo piwie. Z biegiem lat ta wspólnotowość zaniknie.
O leczeniu marzy od zawsze. W 1953 roku podchodzi do egzaminu na medycynę. Dostaje się na stomatologię z możliwością przejścia na upragniony wydział lekarski po trzech latach. Przeprowadza się do akademika w Rokitnicy. Jak wszyscy przeżywa tu koszmar pierwszego roku, czyli anatomię. Przyczepy mięśni, przebiegi naczyń, mózgowie będą mu się śnić jeszcze długo po studiach. Dużo lepiej idzie mu łacina, którą pamięta z ogólniaka. Uczy się nocami ze współlokatorem, który właśnie wrócił z frontu. W przerwach słucha o walkach z oddziałami UPA, odpowiedzialnymi między innymi za rzeź wołyńską. W grupie jest więcej wojskowych. Kolega z pokoju nie skończy studiów, ale reszcie grupy się uda i pozostaną w kontakcie na całe życie.
W marcu 1956 roku umiera w Moskwie Bolesław Bierut i atmosfera w Polsce się zmienia. Henryk studiuje na trzecim roku i nie ukrywa oburzenia, kiedy Związek Radziecki dopiero zaczyna wypuszczać niemieckich jeńców wojennych. Zapisuje fragment książki dotyczący życia i biedy w Moskwie. To inny obraz wschodniego brata niż ten lansowany przez radziecką propagandę. Widział rozgrabione fabryki, zdewastowane miasteczka oddawane przez ZSRR Polsce. O jego spostrzeżeniach i poglądach dowiadują się władze uczelni i postanawiają skreślić go z listy studentów. Henryk przestaje się uczyć. W kwietniu jednak przychodzi abolicja i darują mu przewinienia polityczne. Zaczyna się wyścig z czasem- w cztery tygodnie do egzaminów musi nadrobić wszystkie zaległości. Zdaje. Lwowska kadra naukowa zna jego antypatię do ZSRR i nie rzuca mu kłód pod nogi. Trzy lata później w 1959 roku, jako absolwent stomatologii dostaje angaż przychodni w katowickiej dzielnicy Janów. Nie ma praktyki, ani doświadczenia, ale trafia mu się mentor z prawdziwego zdarzenia. Joachim Michałek jest technikiem dentystycznym. Podczas wojny służył w Wermachcie. Był pomagierem w pracowni stomatologicznej. Kapitalnie usuwa zęby, a do tego ma talent w technice dentystycznej.
Kiedy Gomułka wygłasza słynne : „lekarze sami sobie dorobią”, Joachim ma już w domu prywatny gabinet gdzie robi protetykę. Zabiera tam młodego podopiecznego i uczy fachu. Henryk w niewielkim kącie po godzinach wyklepuje korony dentystyczne i przygotowuje odlewy ze złota.
Pierwszego pacjenta, który przyszedł po protezę, zapamięta na zawsze. To młody górnik, który na jedynkach chce srebrne korony. Henryk zamiast pomocy od Joachima słyszy „Som je zrób!”. Efekt estetyczny jest koszmarny, ale pacjent jest zadowolony. W pół roku u Joachima Henryk uczy się tyle, ile inni protetycy w dwa lata studiów. Coraz częściej dostaje fuchy, które pozwalają mu przeżyć. Przez pierwsze lata pracy pensja jest głodowa.
Dorota jest od Henryka młodsza o siedem lat. Znają się od dziecka. Ale na pierwszą randkę wybierają się dopiero wtedy, kiedy Henryk kończy studia. Dwa lata później mieszkania mamy Henryka. Dorota w tym czasie jest laborantką rentgenowską. Po dwóch latach małżeństwa udaje im się niemal skompletować wszystkie niezbędne do życia sprzęty i drobiazgi.
Wtedy przychodzi wezwanie do wojska. Henryk jeszcze nie wie, że wróci dopiero za dwa lata. Powołanie otrzymuje jako oficer i trafia do wojskowego szpitala we Wrocławiu. Pełni tu funkcję etatowego kierownika ambulansu dentystycznego. Ambulanse są w tym czasie lepiej wyposażone niż standardowe gabinety, gdzie wiertło ma napęd nożny. Wyjazdów ma jednak nie wiele. Stacjonuje na oddziale chirurgicznym. Pułkownik Szymański, przełożony, rewelacyjny chirurg szczękowy, a prywatnie jeden z nielicznych mundurowych PRL, który do kościoła może chodzić w mundurze, deleguje Henryka do wyrywania zębów. Młody oficer ze Śląska robi to od rana do wieczora. Wypracowuje swój system. Kiedy ktoś się boi, opowiada kawały. Czasem bardzo soczyste. Po miesiącu przychodzi przeniesienie. Jedzie do szpitala do Poznania. Rozpoczyna się okres wojska, do którego najchętniej będzie wracał we wspomnieniach. Tym razem jeździ ambulansem, a kiedy odwiedza jednostki, nikt z nim nie zadziera. Każdy boi się dentysty.
Pewnego razu staje na czołgu i prosi kolegę o zdjęcie. Nie zdaje sobie sprawy z konsekwencji. Na drugi dzień otrzymuje wezwanie do biura oficera politycznego. „Jesteście szpiegiem! Dla kogo pracujecie?!”- słyszy. Zanim wytłumaczy, że zdjęcie robił na pamiątkę, w myślach prawie żegna się z życiem. Polityczny jest łaskawy i udziela tylko reprymendy. W poznańskiej jednostce Henryk spędza jeszcze rok. Choć jest zadowolony, prosi o przeniesienie do Wrocławia. Chce być bliżej rodziny, bo Dorota spodziewa się dziecka.
Z wojska wychodzi w październiku. Mariusz, pierwszy syn, ma już wtedy niemal rok. W przyszłości też zostanie lekarzem ale nie stomatologiem. Podczas stażu zafascynuje go logopedia i jako jeden z nielicznych w Polsce będzie potrafił przeprowadzać wysoce specjalistyczne, mało inwazyjne zabiegi kręgosłupa.
Po powrocie Henryk wraca do pracy w tej samej przychodni w Janowie. Przepracuje tu czterdzieści lat i wyleczy prawie wszystkich mieszkańców Janowa i Nikiszowca.
W 1976 roku rodzina opuszcza Nikiszowiec i przeprowadza się na tak zwaną Koreę. Warunki są na tyle dobre, że Henryk przygotowuje własną pracownię techniczną. Na środku stawia fotel, który częściej będzie służył jako wieszak. Ale jedna ściana zmienia się w pracownie z prawdziwego zdarzenia. Tu przygotowuje prace protetyczne zgodnie z tym, czego nauczył go Joachim. Po kilku latach ma swojego ambitnego ucznia. Tomasz, młodszy syn, nie opuszcza pracowni ojca na krok. Asystuje też tacie w wyjazdowym leczeniu.
Na kwaterę w Żabnicy namawia Henryka kuzynka, również lekarka. Kiedy przyjeżdżają tam z dziećmi pierwszy raz, jest tak zimno, że pękają wszystkie zalewane herbatą szklanki. Żabnica, to wtedy typowa, stara wieś. Wiadomość o tym, że przyjeżdża dentysta, szybko się rozchodzi. Od tej chwili rodzina na każdy weekendowy wyjazd zabiera torbę z narzędziami. W ich wynajmowanym mieszkaniu nie ma fotela stomatologicznego. Żeby uzyskać odpowiedni kąt, Tomek podtrzymuje głowy pacjentów, a w drugiej ręce trzyma latarkę. Już wtedy deklaruje, że jak dorośnie, będzie dentystą. Henryk uważa to za czcze gadanie dziewięciolatka.