Lepsza wersja samego siebie
Tylko nielicznym zależy na zajęciu pierwszego miejsca. Zwycięstwem …
Everyman w undergroundzie, czyli statystyczne „ja” postawione w obliczu własnych tajemnic
Tekst: Julia Dykla
Zdjęcie: Tomasz Zakrzewski
Wrzesień. Miesiąc, w którym spora część z nas zmuszona była wrócić do szarej, ponurej rzeczywistości. Liście na drzewach – podobnie z resztą jak wszelka ukryta w nas chęć do życia – przygotowują się powoli do jesiennego upadku. Tymczasem w chorzowskim Teatrze Rozrywki trwa odliczanie do premiery spektaklu „Underground” Roberta Talarczyka. Występują Artur Święs w towarzystwie Beaty Kapluk, Aleksandry Karch i Małgorzaty Mazurkiewicz. Jesienny klimat stwarza czternaście gorzkich melodii Toma Waitsa i Nicka Cave’a, a z pewnością znajdziemy w nich to słynne „Coś”. Coś, które tym razem osobnika z chandrą odprawi do domu z jeszcze większą dozą melancholii, paradoksalnie jednak w tajemniczy sposób podnosząc go na duchu.
On. Pełen kontrastów, niepotrafiący odnaleźć się w sobie pięćdziesięciolatek. Sentymentalista szukający drogi powrotnej do młodości, jednocześnie snujący niejasne wizje na temat przyszłości. Zagubiony w świecie, w emocjach, w swoim jestestwie. Błędny rycerz poszukujący prawdy w najciemniejszych zakamarkach własnej duszy. On jeden, a w nim mała cząstka każdego z nas. Jak czytamy w opisie spektaklu – typowy „everyman”, na którego miejscu mógłby postawić się każdy. – Everyman może nie w tak bardzo ogólnym pojęciu jak chcielibyśmy go widzieć. Gdybyśmy przyjęli, że każdy z nas jest zagrożony upadkiem, każdy jest samotnym wędrowcem – to tak, jednak ilu jest we współczesnym świecie Odyseuszy, błądzących przez lata w poszukiwaniu Itaki z własnej bądź z Bogów czy demonów woli? W tym sensie to Everyman. Czy ja, jako aktor, w tym uczestniczę? Ta historia się dzieje – nie jest graniem, mimo że mówię cudzymi słowami i nie w moich melodiach. Można sobie coś przepowiedzieć, potem tak kluczyć po ścieżkach w lesie, aby tę wiedźmę albo złego wilka spotkać, a wtedy własny świat jest nie do uratowania, znika i zostaje krwawa rzeka – mówił Artur Święs. Powinnam teraz pewnie zacytować choć jeden z setek kawałków wcześniej wspomnianych Cave’a i Waitsa, choć nawiasem mówiąc, nazwanie niektórych z ich utworów „kawałkami” może się wydać wręcz obraźliwe. W swojej twórczości panowie poruszają tematy, których w świetle opinii publicznej nie powinno się tak odważnie chwytać. Pomiędzy kontrowersyjnymi wersami znajdziemy jednak także słowa czystej i ciepłej poezji, zaśpiewanej łamiącym się, czasem lekko fałszującym głosem. Z kolei moim pierwszym skojarzeniem po przeczytaniu o walce głównego bohatera z demonami, próbującymi skraść jego marzenia, była piosenka Simona i Garfunkela – słynnego duetu muzycznego z przełomu lat 50. i 60. Za każdym razem, gdy pojawia się temat wątpliwości, wewnętrznych dylematów czy strapień, w mojej głowie mimowolnie rozbrzmiewa ich kultowe „The Sound of Silence”.
Underground to w końcu twórczość podziemna, łamiąca tabu i nieoglądająca się na cenzurę. Czy rzeczywiście w naszych undergroundach nie wsłuchujemy się wciąż w prorocze myśli? Wieczorem, nie mogąc zasnąć, godzinami zadręczamy się i niepokoimy tym, co mogłoby się wydarzyć. Zasypiamy i śnimy o tym, co niedostępne. Rankiem śnimy dalej, tym razem na jawie. Wpatrując się w niebo zaspanymi oczami i robiąc łyk gorzkiej kawy rozmyślamy o wszystkim tym, co moglibyśmy zrobić, gdyby tylko nie zabrakło nam odwagi. Wciąż na nowo, choć nie do końca świadomie, tworzymy kolejne scenariusze, które nigdy nie zostaną odegrane.
(tłum.: Znak głosił, że słowa proroków są zapisane na ścianach metra i klatkach kamienic). „The Sound of Silence”, Simon & Garfunkel, fragment
Każdy z nas ma własny underground, swoje podziemie skrzętnie ukryte przed światem. Czasem schodzimy do niego celowo po stromych schodach, żeby choć na chwilę wrócić do dawnych lat, ożywić fotografie z młodości i zaszyć się na moment w ciszy. Kiedy indziej potykamy się i wpadamy do niego niespodziewanie, nucąc stare, melancholijne melodie. Tym razem Chorzów zachęca, by zatapiając się na moment w cudzej egzystencji, zapomnieć o własnych lękach i radościach. A być może wręcz przeciwnie – zobaczyć ich odbicie na teatralnej scenie.